UWAGA! Ten serwis używa cookies i podobnych technologii.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem

 baner muchy

  • start
  • Flytying
  • Muchy
  • Bażant...historia jednej muchy...

Bażant...historia jednej muchy...

 

Bażant, historia jednej muchy

autor: Witek Polakowski

Ostatnio mam nieciekawy zwyczaj włączania komputera podczas śniadania, jeszcze gorzej, że wyłączam go dopiero późno w nocy ... no i tak jem i czytam sobie teksty na różnych portalach. Wczoraj trafiłem na artykuł o brązce, za oknem rzeka, hula wiatr i tak jakoś stanęły przed oczami obrazy z tamtych lat, wystarczająco wyraźne aby zmusić sie do napisania swojej historii...

Brązka... nigdy nie lubiłem tej nazwy, brzmiała tak południowo, a południe w tamtych czasach kojarzyło się z laniem jakie dostawaliśmy na zawodach. No nie zawsze i nie wszędzie, ale było ciężko. Jedynego smaczku dostarczała rywalizacja z Bydgoszczą w dolnych rejonach tabeli, czasem z Słupskiem gdzieś w środku, wyjątkowo wygrany sektor ale koniec końców bez mieszkania tam nie dało się na dłuższą metę zrobić nic więcej...

b_300_200_16777215_00_images_wiedza_publicystyka_witek.jpg

Wtedy zresztą nikt brązek nie używał, a przynajmniej nie w takim wydaniu jak funkcjonują obecnie. Zakaz stosowania widocznego obciążenia muchy eliminował wszystkie złote, metalowe główki. Kombinowało się i owszem z plastikowymi ale to nie było to, wiec główne skrzypce grały tradycyjne nimfy - hydropsyche i kiełż w różnych wariacjach, wielkościach i odmianach. I łowiło się ryby, dużo ryb... nie wiem czy jeszcze dziś bym tak potrafił ;) Ale w głowie każdego czaiły sie pomysły na nowe muchy, bo rywalizacja wymuszała postęp.
Wtedy kręciłem jeszcze muchy na sprzedaż, pewnego dnia dostałem zamówienie z Polski na kilkaset brązek, w tym samym czasie Arek z Gdańska pokazał mi niby rewelacyjną południową brązkę z główką i pakunkiem na prostym haku. Gdzieś w głowie wówczas zapaliło się pomarańczowe światełko i rozpoczęły się mozolne próby zbudowania nowego, łownego wzoru muchy.

b_300_200_16777215_00_images_wiedza_publicystyka_witek2.jpg

Był koniec lat dziewięćdziesiątych, ryb w wodzie nie brakowało, więc eksperymenty z różnymi materiałami, kształtami czy wariacjami tej muchy dawały szybką odpowiedź. Powstał wówczas zarys tej nimfy, który za kilka lat okazał się strzałem w dziesiątkę.
Przedtem jednak walczyłem z główką i jej brakiem a dokładniej jak sprawić żeby była a jej nie było ;)
Ukryć, schować, zakamuflować - zrobić z niej regulaminowe, niewidoczne obciążenie. Przełomem był cieniutki perłowy mylar, który umiejętnie nałożony pokrywał równo główkę.
Ważny był kształt tułowia, równy elegancki stożek, cienki przy ogonku a dość gruby przy główce. Równie ważna przewiązka, cienki miedziany drucik z jakiś transformatorów. Nigdzie do dziś w sklepach takiego nie znalazłem. Ogonek pięć, sześć promieni z brązowego pióra koguta, nie za sztywne, nie za miękkie, nie za długi nie za krótki... Podobnie jeżynka, nie za bogata, na półtora, dwa owinięcia, nie z sztywnego Metza, bardziej z miękkiego Keougha w kolorze... hmmm cieżko go nawet określić, nazwijmy w uproszczeniu brązowym, żyjąca w wodzie a nie odbijająca się o kamienie...

b_300_200_16777215_00_images_wiedza_publicystyka_witek3.jpg

I wreszcie tułów. Zajął najwięcej czasu. Z piór ogonowych bażanta. Ale z tych sklepowych na 10 paczek jedna od biedy się nadawała. Wszystkie brązowe, a każda inna. Nawet te zza granicy po 20 zł za piórko nie zawsze się nadawały. Liczyła się struktura i przede wszystkim kolor. Taka zbożowa kawa z mlekiem, wstrząśnięta nie zmieszana. Wystarczył rzut oka na pióro i już wiedziałem. Cztery promienie, równiutko nawinąć, cztery promienie... i tak aż do główki. Tu ostrożnie aby elegancko zakończyć, chowając koniec pod główką z miejscem na jeżynkę. Nić w kolorze Tan oczywiście 6/0.
Jeszcze muśnięcie palcem jeżynki, kropelka szelaku, spojrzenie pod światło i gotowe. Piętnaście minut, kolejność wiązania przypadkowa. Inne cztery, pięć minut, ta piętnaście.

Lata spędzone nad Redą w połowach pstrąga a szczególnie lipienia nauczyły mnie jednego. Brązki nie można wiązać szybko, nieskomplikowanie i tanio.

Piętnaście minut, z najlepszych materiałów. Jeśli oczywiście chcemy łowić ryby a nie tylko zaczepy ;)

b_300_200_16777215_00_images_wiedza_publicystyka_witek4.jpg

Wracając do historii, ta mylarowa wersja z powodzeniem dzierżyła czołowe miejsce w pudełku przez dwa trzy lata. Łowiła i wygrywała ale straszny killer to to nie był. W tym mylarowym kapturku nie czuła się za pewnie w wodzie. Wieść o zniesieniu zakazu stosowania metalowych główek w zawodach zbiegła się w czasie z innym ważnym odkryciem.

Wolfram.

Nikt go wówczas w Polsce nie używał, a przynajmniej się z tym nie wychylał. Zakaz przez lata zrobił swoje. Inna sprawa, że nie był dostępny w kraju. Nawet kilka lat potem jeden z kadrowiczów twierdził, że szkoda pieniędzy, nie ma różnicy. A różnica była znaczna, widoczna od początku. Dzięki mojemu sprzętowemu guru z Elbląga a dziś chyba znanemu golfiście :) (Darek pozdrawiam) za ciężkie dolary przypływały wolframy ze Stanów. Ciężkie, dzisiejsze jakieś lekkie są. Główki, choć dolary pewnie i też.
Tak oto po zrzuceniu mylarowej pelerynki i przebraniu w tungstemową złota główkę 3,8 na kiełżowym bezzadziorze Tiemco nr 10 narodził się on BAŻANT

b_300_200_16777215_00_images_wiedza_publicystyka_witek5.jpg

I ta nazwa potocznie funkcjonuje do dziś na Pomorzu. Test tej muchy przypadł jeśli mnie pamięc nie myli, w wrześniowy piątek po rynku. Nie miałem wówczas jeszcze sklepu. Mucha, na pierwsze wrażenie była przeraźliwie ciężka, mimo że w tułowiu nie było ołowiu, taki mój patent, ale o tym kiedy indziej. Więc wybrałem "działki" i głęboką wodę. Dwie godziny piętnaście miarek. Wow. Wolny weekend, sobota, Śmiechowo 28 wymiarowych lipieni, niedziela Pieleszewo 32. Można ich było wtedy złowić więcej, ale po przestawieniu się z lekkich nimf uczyłem się prowadzenia tej od nowa. Złowiłem nawet dużego lipienia grzebiąc coś przy wędce a nimfy taplały sie miedzy nogami. W tych dniach miałem wrażenie, że podnoszą sie wszystkie ryby z każdego miejsca w rzece. I choć potem powstawały równie dobre a może i lepsze nimfy, takiego wrażenia juz nigdy więcej nie doświadczyłem. Takie to były czasy i taka mucha.
Wszystkie pomorskie zawody stanęły otworem. No prawie, bo bażant to zawsze była mucha na duże ryby, wymiarowe. Za to skuteczna na wszystkich wodach, czy to Reda, Łeba, Radunia, Wierzyca, Gwda, Wda, Łupawa czy też Dunajec.

b_300_200_16777215_00_images_wiedza_publicystyka_witek6.jpg

W klubie nikt wielkich tajemnic nigdy nie robił, stąd pewnie i sukcesy ale tez i wolframowy bażant szybko znalazł się w pudełkach w Lęborku, Słupsku, Koszalinie...
Trochę czasu jednak upłynęło, zanim te podróbki nabrały mocy, a kopiatorzy zrozumieli na czym polega praca wolframowej główki. Niektórzy zresztą nie wiedzą tego do dziś.
Era bażanta trwała do pamiętnych Mistrzostw Polski na Wieprzy i Łupawie gdzie zajęliśmy prawie całe podium drużynowo, wtedy w głowie i na wędce miałem już Kolorową i Biskupa czyli legendarne Red Bulle ale to już temat na zupełnie inną historię.
A bażant ? Żyje gdzieś na dnie pudełka. Nawet i dziś można coś na niego złowić.
Ale pamiętajcie minimum piętnaście minut ;)

Artykuł został opublikowany za zgodą autora( http://www.rzekareda.bnx.pl)

Nasi partnerzy

Ankiety

Jak metodę łowienia na muchę preferujesz
Jaką metodą nimfy łowisz